Ściema na czerwonych klifach

Seria „Dynasty Warriors” to chyba najbardziej jaskrawa realizacja konceptu „widziałeś jedną, widziałeś wszystkie”. To też jeden z flagowych produktów studia Omega Force. Zaraz obok równie
Seria „Dynasty Warriors” to chyba najbardziej jaskrawa realizacja konceptu „widziałeś jedną, widziałeś wszystkie”. To też jeden z flagowych produktów studia Omega Force. Zaraz obok równie kreatywnego podejścia do (całkiem niezłej) „One Piece: Pirate Warriors”.



Przygody pirata o rączkach z gumy oraz jego wesołych kompanów przywołuję tu nie bez powodu. To znacznie nowsza seria, ale oparta na tym samym szkielecie co kolejne „Dynasty Warriors”. W obu oś rozgrywki sprowadza się bowiem do biegania po planszy i roznoszenia w pył setek wrogów. Od czasu do czasu pojawi się jakiś wrogi generał, któremu spuszczamy konkretniejsze manto. I tak w kółko.



Oczywiście opis jest nieco niesprawiedliwy, ale świetnie oddaje istotę rzeczy. „Dynasty Warriors” to gra bardzo specyficzna, która z kilku powodów ma ograniczoną grupę docelową. Główną przyczyną jest setting. Akcja rozgrywa się w czasach historycznych Cesarstwa Chińskiego. Kto nie ma pojęcia o historii Państwa Środka, ten nic nie zrozumie z „Dynasty Warriors”. Jeśli natomiast przed konsolą siądzie choćby mikrospecjalista, zaraz zacznie denerwować się na, delikatnie mówiąc, nieścisłości historycznych. 



Możemy w „Dynasty Warriors” rozgrywać scenariusze oparte na prawdziwych wydarzeniach, ale trzeba do nich podejść z przymrużeniem oka. To nie spokojna opowiastka z zakrętami narracyjnymi i szczyptą filozofowania. „Dynasty Warriors” przypomina raczej opowiadające o bitwie o Czerwone Klify „Trzy królestwa” Johna Woo. Przywołuję ten film nie bez powodu – i on, i gra oparte są bowiem na klasycznej chińskiej książki pt. „Opowieść o trzech królestwach”. W grze znajdziemy jednak głównie sceny akcji i kolosalne pejzaże batalistyczne. Esencją są militarne przepychanki pomiędzy Wu, Shu i Wei.




Tak jak u Woo, i tu dowodzimy jakąś niby historyczną postacią, wyszkolonym żołnierzem, który kładzie pokotem setki biednych statystów. Zapomnijcie jednak o skomplikowanych combosach czy wykręcaniu dzikich akrobacji rodem z kina wuxia. Walka w „Dynasty Warriors” sprowadza się raczej do biegania po mapie i mashowania dwóch przycisków. Co prawda mnożniki combo bywają absurdalnie duże, ale nie wymagają szczególnej zręczności. Daje to znacznie mniej radości i satysfakcji niż takie „One Piece”. Swój udział ma w tym pseudopoważna tematyka oraz duża liczba wojowników.



Dynasty Warriors” wypchane jest po brzegi różnymi grywalnymi postaciami, za pomocą których możemy spuszczać manto wrogim wojskom. Skład osobowy to kilkadziesiąt (sic!) osób. Problem w tym, że ciężko się połapać, kto jest kim, zwłaszcza jeśli mierna jest nasza wiedza na temat historycznych i na poły legendarnych postaci z historii wojen Państwa Środka. Z reguły wybór sprowadza się do znalezienia postaci z ciekawym orężem. Gdy nią chwilę pogramy i dość szybko podbijemy na wyższy poziom doświadczenia, wypada zabrać się za następną. A potem osiemdziesiąt kolejnych.



Na szczęście „Dynasty Warriors” oferuje kilka poziomów trudności, w tym najwyższy, który powinien nazywać się „rzeź niewiniątek”. To zabawa dla hardkorowców. Przy takich wyzwaniach nie dość, że musimy mieć postacie na wysokim poziomie doświadczenia, to jeszcze wypada naprawdę dobrze opanować płynną zmianę broni podczas walki oraz sprawne lawirowanie między przeciwnikami, by wykręcać potężne mnożniki combosów. Gra nabiera wtedy rumieńców, choć wątpię, by zwykły zjadacz padów dotrwał do tego momentu...



O ile bowiem „One Piece” było przyjazne i różnorodne, o tyle „Dynasty Warriors” to zbiór łudząco podobnych do siebie ludzi o obco brzmiących dla większości graczy imionach. Nawet gdy rozegramy kilka map różnymi generałami, szybko okaże się, że ich wydolność jest dość podobna. Niby jest specjalny tryb furii, mieczem trzaśnie się kogoś inaczej niż łukiem, ale w ogniu walki nie czuje się różnicy. Nie pomaga też to, że wrogowie pojawiają się w zgrabnych grupkach, tyle że w różnych miejscach na mapie. Przez to, gdy już zdrętwieje nam palec, którym klepiemy przyciski na padzie, trzeba przez dobrą minutę czy dwie galopować przez pustą i martwą mapę, by dotrzeć do kolejnej porcji wrogów.



Grę najlepiej zacząć od trybu fabularnego. Co prawda wydarzenia historyczne traktuje się tam pretekstowo i w dodatku w stylistyce rodem z anime, ale rozegranie kilku misji w kampanii nauczy nas przy okazji wszystkich opcji zabawy. Plusem jest też to, że podczas poszczególnych zbiorów misji możemy wypróbować różnych bohaterów. W tym trybie możemy też próbować zmienić kluczowe momenty w historii tych wojen i rozgrywać misje, improwizując. Miły dodatek, podobnie jak tryb Challenge. To zestaw wyzwań, które ukończymy, korzystając z wiedzy nabytej podczas zwyczajnych rozgrywek. Czasem trzeba ukończyć misję na czas bądź pokonać kilku generałów bez skuchy. 



Poza tymi trybami mamy do dyspozycji także Ambition Mode, czyli coś na kształt dość prymitywnej gry ekonomicznej połączonej oczywiście z licznymi walkami. Mamy swoją kwaterę, stawiamy budynki i rozwijamy nasze minikrólestwo. Surowce zdobywamy podczas wypraw, czyli musimy podejmować różnego rodzaje misje. Te sprowadzają się do licznych walk o dominację na mapie.

Dynasty Warriors 8 Empires” wydane na PlayStation 4 wygląda znacznie lepiej niż jej odpowiednik na konsoli poprzedniej generacji. Postacie zostały bardziej dopracowane, a – co najważniejsze – na ekranie widzimy znacznie więcej wrogów. Niestety, o ile modele postaci są całkiem niezłe, o tyle tła i tereny wyglądają jak ze średniej półki PS3. Tu zmieniło się niewiele i widać wyraźnie, że to gra oparta na szkielecie ze starej już konsoli. 



Dynasty Warriors 8 Empires” to całkiem niezła gra na chwilę lub dwie, gdy zmęczeni wracamy do domu. Świetna rzecz na godzinne odprężenie się i pykanie w bezmyślną młóckę. Dłuższe sesje wiążą się już z rosnącym poczuciem bezsensu egzystencji, nudy i lekkiej frustracji. To też gra dla dość ściśle określonej grupy docelowej. Jeśli Wasze pojęcie o Chinach sprowadza się do tego, że składają tam iPhone'y, lepiej znaleźć inne bijatyki albo gry akcji.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones